Maria Czubrynska Niesamowite Spotkanie.
Maria Czubryńska „Ciocia Marysia” jak miałem zwyczaj nazywać ją pieszczotliwie.
Była jedną z tych niesamowitych postaci które miałem szczęście spotkać na Mojej drodze życia.
A które miały wielki wpływ na Mój rozwój duchowy, i w konsekwencji na to to co robię dzisiaj.
Z wielką miłością i mądrością starała się pomagać innym ludziom. Wróżąc i udzielając porad życiowych.
Maria Czubryńska była córką znanego religioznawcy, dr hab. Antoniego Czubryńskiego pseudonim St. Asté, będąc związanym z „Głosem Wolnych” organem stowarzyszenia myśli wolnej. (ur. 31 grudnia 1885 w Krakowie, zm. 1960 w Warszawie) – polski historyk religii, astralista, działacz wolnomyślicielski i Mari z Steinmasslów. Maria uczyła w gimnazjum biologii. Jej zainteresowania obejmowały okultyzm, chiromancję, grafologię, medialność, a także studiowała kabałę i wierzenia azjatyckie.
Sama zdobyła doktorat na Akademii Rolniczej. Władała biegle pięcioma językami, miała rozległą wiedzę z zakresu psychiatrii, psychologii, grafologii, a także wielki dar intuicji.
Wróżyła w Krakowie od czasów okupacji, zyskując sobie autentyczną międzynarodową sławę (zapisy do niej odbywały się tylko raz do roku).
Podobno przyjmowała 10 tysiące osób rocznie.
To Maria jako pierwsza pokazała i dała mi poczuć , ze istnieje inny świat ten którego istnienie przeczuwałem a który niewidoczny jest dla nietajemniczego oka.
Maria nauczyła mnie czym jest Tarot który wykorzystuję w Mojej pracy, pewnie nie przez przypadek nazwisko rodowe Mojej matki brzmi Kabala.
Maria była dla mnie istotą z innego świata, świata baśni świata mojego dzieciństwa.
A jednocześnie w pełni ukorzeniona w codziennym realnym świecie.
Pamiętam Nasze pierwsze spotkanie spojrzała na mnie przez kilka sekund i zaczęła mówić o mnie rzeczy które wiedziałem tylko Ja sam.
Poprzez karty Tarota pokazywała Mi moją przyszłość i przeszłość. To ona powiedziała mi o tym ze kiedyś rozwinę karierę aktorską założę swoją grupę teatralna i zostanę reżyserem.
Powiedziała mi o tym ze opuszczę Polskę będę miał dwoje dzieci syna i córkę .
Dzisiaj zadaję sobie pytanie na ile delikatnie pokierowała mnie tam gdzie pragnęła iść Moja dusza, bo wszystko to co powiedziała wypełniło się.
Nasze spotkania rozmowy , nauki które odbywały się późnymi wieczorami kiedy już wyszli ostatni klienci do godzin porannych zawsze wypełnione były jak zrozumiałem po latach, naukami o tym co dzisiaj po latach doświadczenie staram się przekazywać w mojej pracy.
Darzyłem ją wielkim uczuciem przyjaźni i miłości, zawsze wspierająca radą i czynem.
Była jednocześnie bardzo delikatna a jednocześnie niesamowicie silna.
Pamiętam jak pewnego dnia pojawił się jej obraz prze demną i poczułem ze Mnie wzywa do siebie, okazało się ze była w śmierci klinicznej.
Kiedy opuszczałem Polskę na pożegnanie ściągnęła z palca piękny zloty pierścień z topazem
i powiedziała że jest zaczarowany, za każdym razem kiedy zapragniesz czegoś , przekręć go na palcu a się spełni. Dla zwykłego śmiertelnika są to bajki, dla mnie zawsze była to cześć prawdy wszechświata.
Pierścień pewnego dnia uratował mi życie.
To Maria na jednym z naszych spotkań w prosty sposób powiedziała mi czym jest droga człowieka.”Zycie jest jak droga np w mieście przy niej są sklepy parki itd,ty kiedy ta droga wędrujesz możesz zaglądnąć do nie których , możesz coś kupić,możesz w nich pracować,oglądać tylko wystawy, ukraść… Ty wybierasz co zrobisz ale droga jest zawsze taka sama”
W prostych słowach przekazywała Mi mądrość którą noszę dziś w sobie. Pragnę podzielić się
z Wami opowieścią o tej pięknej istocie która miała tak wielki wpływ na życie moje i tak wielu innych ludzi.
Pozwoliłem sobie przytoczy teksty na temat Mari :
Bardzo często wspomina pan Marię Czubrynską. Czy odegrała w pana życiu jakaś znacząca role?
– Tak. Odejść od reżyserii w kierunku astrologii było pewnego rodzaju szokiem. To ona utwierdziła mnie, że warto się tym zająć. Rozmawialiśmy bardzo dużo.
Była moją mistrzynią.
Znam jej system kart. Noszę się właśnie z zamiarem wydania książki na temat tarota. Miała widzenie obrazków kart tarota. Są to, niestety, niedokończone tematy.
Po jej śmierci, z odległości minionych lat, zauważyłem coś ciekawego. Nie powiedziała mi nic, ponad to, o co ją zapytałem.
Odpowiadała wyłącznie na te pytania, które jej zadałem. Przypominam sobie dziś, jakie były nieporęczne. Wówczas nie wiedziałem, jak je formułować.
Była wyjątkowa osoba…
Jak pan do niej trafił?
– W momencie, gdy ktoś nie wie, co zrobić, szuka wsparcia. Słyszałem o niej. Zapisy dokonywane były raz w roku i tyleż niemalże czekało się na spotkanie.
Dużo jej zawdzięczam. Z czasem spotkania przerodziły się w wielką przyjaźń.
Byłem być może najbliżej w momencie jej śmierci. Choć przewijało się u niej setki, tysiące osób, nie wszyscy jej płacili, a ona nie żądała pieniędzy. Umarła właściwie w biedzie. Przewidywała zresztą swoja śmierć. Przeczuwała… ”
Marta Głuszek Magiczny Kraków
„Natomiast przy ulicy Krakowskiej mieszkała przez dziesięciolecie wróżka – chociaż bardziej odpowiednie wydaje się określenie „jasnowidza”
– Maria Czubrynska, której uczniem jest znany astrolog krakowski Andrzej Jamróz. Była córka Antoniego Czubrynskiego, przedwojennego astralisty, autora publikacji związanych z tą tematyką .
Okazało się, ze Maria to osoba o niezwykłych zdolnościach – po raz pierwszy dały one o sobie znać, gdy miała siedem lat.
Wiele lat później opowiadała o tej chwili przyjaciołom – mówiła, ze poszła z ojcem do kościoła, spojrzała na stojąco przed nią kobietę i nagle ujrzała cale życie tej osoby, od urodzenia po śmierć.
Ta niezwykła przenikliwość cechowała ją przez całe życie.
Tak naprawdę karty wcale nie były jej potrzebne – mówi pani Pelagia, przyjaciółka i sąsiadka Czubrynskiej. – Maria i bez nich widziała zawsze,
z jakim problemem się do niej przyszło.
Do drzwi Marii Czubrynskiej ciągnęły tłumy. Sąsiedzi pamiętają, ze ludzie koczowali na wszystkich trzech pietrach kamienicy nieraz do późnej nocy.
Potrafiła opisać życie człowieka od urodzenia aż do śmierci, mówiła o chorobach, grożących niebezpieczeństwach, wskazywała miejsce pobytu zaginionej osoby lub przedmiotu.
Odmawiała tylko wywoływania duchów – jako katoliczka uważała to za grzech. Sąsiadka, pani Pelagia, wspomina ją jako kobietę spokojną, mądrą, po prostu człowieka o dobrym sercu.
Maria Czubrynska – jak na wróżkę przystało słynęła ponadto ze swej słabości do kotów.
Wróżka z ulicy Krakowskiej nie żyje od kilku lat. Została pochowana na cmentarzu Rakowicki.
W pogrzebie uczestniczyły tłumy.
„Uzdrowienia? Nie mój resort
Zwierzenia najstarszej krakowskiej wróżki
Jest ostatnia instancja: szansa i nadzieja na odwrócenie nieuchronnych wyroków losu; remedium na obcość świata, odtrutka na beznadziejność i depresje.
Samotni odnajdują w niej powiernika, mądrego mądrością życiową kilku pokoleń, zagubieni — życzliwego kibica, cierpiący — gwaranta lepszej przyszłości.
Do wróżki zapisują się jak do słynnego lekarza, na sześć miesięcy wcześniej. Potem, już jako „stali pacjenci” przychodzą o każdej porze dnia i nocy.
Swym zapałem, wiarą, entuzjazmem, tworzą legendę — barwną, niezwykłą opowieść, mającą bez mała półwieczną historie.
Legenda działa jak magnes. Przyciąga do salonu jasnowidzącej: przedstawicieli wszystkich wyznań, profesji, przekonań i pokoleń.
Legenda wykracza poza Polskę, poza Europe, zamyka się bilansem 10 tysięcy porad rocznie.
Fenomen Marii.
Wielokrotnie badany przez psychologów i lekarzy. Co w niej tkwi? Genialna intuicja? Zdolności uzdrowicielskie i prorocze?
— Pewien francuski psychiatra nazwał ją jasnowidzącą psychoterapeutką — opowiadał mi lekarz
z Akademii Medycznej. — Nie bez racji.
Ona w trudny do pojęcia ale bardzo ludzki sposób przywraca innym wiarę, cel, dążenie — a to jest przecież najważniejsze…
Tak. Wróżka — postać z bajek i staromodnych prasowych ogłoszeń, wyśmiana przez racjonalny świat, obłożona jak klątwa zabobonem, okazuje się ponadczasowa i uniwersalna w zaspakajaniu ludzkich potrzeb. Wygrywa — o ironio — z każdym uczonym psychologiem, jest autorytetem, sława, czasem pocieszycielem, a czasem kierownikiem losu, panaceum na samotność bezradność, poczucie zagrożenia, lek, alienacje — produkty współczesności.
Zanim rozpocznie się seans
Drewniana galeryjka prowadzi do białych, przeszklonych drzwi bez klamki. Trzeba dzwonić trzy razy — „sygnałowo” — taka jest umowa. Naciskam guzik. Po chwili firanka porusza się — w oknie staje drobna, filigranowa kobieta o pergaminowej twarzy.
Właściwie tak sobie ją wyobrażałem: cała w obrączkach, broszach, naszyjnikach, w staroświeckim choć eleganckim ubraniu.
— Proszę łaskawie wejść do poczekalni… To „proszę łaskawie”, jakże dziś rzadkie, Krakowskie, wprowadza nastrój domu rodem z odległej epoki.
Korytarz tonie w półmroku. Z wnętrza wyłaniają się kształty mebli: foteli, stołów, krzeseł, stłoczonych obok siebie bez wyraźnego powodu i planu.
Pomiędzy nimi buszuje kilkanaście kotów. Koty działają ponoć na intuicje, ułatwiają kontakt
z zaświatami..
— Proszę dalej. Teraz dopiero dostrzegam kilka sylwetek siedzących za szafą. To stali klienci,
a jeszcze lepiej „pacjenci” Marii czekają na swoją porcje wieszczbiarskiego transu.
Rozmawiają oczywiście o błogosławieństwach płynących z seansu.
— Podczas pierwszej wizyty przeżyłam szok — mówi starsza pani głosem pełnym wigoru. — Zobaczyłam niezwykły film: swoja przeszłość i przyszłość.
Później przepowiednie wróżki zaczęły się sprawdzać w nieprawdopodobny sposób. Zupełnie tak, jakby zaczęła manipulować moim życiem.
Przewidziała na przykład ciężką chorobę męża, określiła jej przebieg, charakter, najskuteczniejsze metody leczenia…
Młoda, ładna dziewczyna siedząca w kacie, została ponoć ostrzeżona przed wampirem — morderca kobiet.
— Kiedy wracałam wieczorem do domu zobaczyłam mężczyznę w wielkim kapeluszu, podszedł do mnie, zapytał o godzinę.
Wtedy otrzymałam jakby sygnał płynący od Marii — Uciekaj! Wybiegłam na ulice, narobiłam krzyku… Napad przeżyłam tylko dzięki przepowiedni.
Stara góralka z Zakopanego podczas seansu dowiedziała się kto ukradł jej „dulary” i gdzie okrył łup, elegancka pani w futrze, że zostanie ministrową.
— Uratowała moja córkę — zwierza się lekarz ortopeda — wyprowadziła ją z anoreksji…
— pacjenci prześcigają się w niesamowitych opowieściach.
Wzrok asymiluje się z wolna do półmroku. Na ścianach poczekalni widać zdjęcia Jana Pawła II, świętobliwe oleje i litografie, a miedzy nimi pobłyskuje kolekcja rodzinnych fotografii: starszych, wytwornych panów, pan w staroświeckich sukniach — galeria przodków Marii, znakomitych przodków.
Wiem już, ze jest prawdziwą księżną , że włada biegle pięcioma językami, że zrobiła doktorat, że od 50 lat zajmuje się zawodowo wieszczbiarstwem…
Drzwi prowadzące do salonu wróżki uchylają się. Pacjenci wchodzą i wychodzą. Wychodzą podniesieni na duchu, promienni, pełni wiary.
— A teraz Pana kolej. Proszę.
Przez chwile przyglądam się Marii uważniej. Kiedyś musiała być piękną kobieta: brunetka
o wielkich, czarnych oczach i wyrazistych rysach twarzy
— rasowa pięknością. Przypuszczenia potwierdzają wiszące w salonie portrety: niepokojące, zmysłowe, robione w artystycznym transie.
Siadamy naprzeciw siebie. — Ale pan przecież nie przyszedł po kabale. Proszę wyjąć magnetofon
— mówi zdecydowanie.
— Jestem lekko oszołomiony.
Rodowód… metapsychiczny
Jak podaje legenda, rodzice wróżki byli bardzo wykształconymi ludźmi.
Matka uczyła w gimnazjum biologii ale jej zainteresowania miały szerszy i głębszy wymiar. Zajmowała się okultyzmem, chiromancja, grafologia, medialnością, studiowała kabale i wierzenia azjatyckie…
Ojciec był postacią znana w kręgach naukowych miasta. Miał dwa doktoraty — z filozofii i historii sztuki, pisał dzieło astralistyczne o Biblii i gwiazdach, wykładał w Wolnej Wszechnicy w Warszawie.
Maria pamięta z dzieciństwa, jak obciążony rożnymi tajemniczymi sakwojażami wrócił z Londynu, gdzie w Towarzystwie Metafizycznym przeprowadzał doświadczenia z mediami. Doświadczenia przyniosły ponoć rewelacyjne wyniki.
Od tej pory organizował z zapałem seanse spirytystyczne, prowokował pojawianie się duchów, fotografował ektoplazmę.
Ba, „przeprowadził udany eksperyment dematerializacji stołu dębowego i jego ponownej materializacji w drugim pokoju”.
Tak, to był niezwykły dom: pełen artystów, lekarzy, filozofów. Dom, w którym przebiegała granica wielu kultur: świata racjonalnego, świata sztuki i zaświatów.
Nic wiec dziwnego, że Maria od dzieciństwa znała mitologie, że jako podlotek władała biegle chiromancją.
Studiowała dzieła Dr. Haldane i madame de Tebre, bardzo poważnie interesowała się psychologią
i psychiatrią…
Przyjaciel domu był rzeźbiarz. Jacek Puget, nauczył ją odczytywać predyspozycje człowieka
z konturów twarzy, Jan Rymar — przysięgły grafolog, poznawać zdrowotność i charakter z kształtu liter.
— Wówczas w książce znalazłam przepis na kabałę. Początkowo wróżyłam koleżankom, później szukałam starych recept.
W końcu sama zaczęłam nadawać kartom określone znaczenia. Opracowałam własną metodę.
Próbowałam na znajomych, przepowiadałam rzeczy nieoczekiwane, np. śmierć przez uduszenie.
I to się zaczęło sprawdzać…
Reszta to praktyka, lata praktyki. Znajomość ludzi, życia, świata…
Podręczny warsztat wróżki
Na tacy spoczywa mocno już zużyta talia losu — pięćdziesiąt dwie karty. Żonaci przekładają trzy razy prawa ręką, samotni lewą.
Symboliczne kartoniki układają się w trzy nieregularne pasma. Król pik, to oczywiście ja.
Obok leży odwrócona karta domu i bliskie sercu karty podróży.
Ale widzę też znak spraw urzędowych i pozbycia się kłopotów… Wróżka przygląda mi się .
— Tu trzeba odgadnąć co dana karta dla danego gościa znaczy — w tym cały talent, cała sztuka…
Czym jest Kabała? Zacznijmy od tego co przyziemne, proste, racjonalne. Podręczny warsztat wróżki to wiedza: psychologiczna, medyczna, oparta na swoistych technikach i praktykach. Astrologia pozwala jej obserwować np. skłonności pacjenta, chiromancja określa typ psychiki, dziedziczność, choroby. Równie użyteczna bywa grafologia.
— Z pisma można odczytać zdolności, poziom, wykształcenie, nawet zdrowotność pacjenta.
A jeśli pokazać Marii fotografie (ale musi być zrobiona en face, nie zbiorowa i o ile możliwości nie stara) odbiera wówczas specyficzny fluid.
— Gdy ktoś jest nieboszczykiem, widzi go jak przez mgłę, podobnie, gdy komuś grozi śmierć.
Ja to wyczuwam ze zdjęcia…
Teraz dochodzimy do jądra tajemnicy, wkraczamy w dziedzinę intuicji, daru niebios, niepokojącej zagadki bytu.
— Ja widzę poza widzeniem fizycznym — mówi Maria — postrzegam głębszą duchowość, osobowość.
Często widzę aurę — blask bijący od gościa, a zawsze odbieram emanacje. Wiec kabała jest tylko środkiem pomocniczym, liturgia mająca skupić mnie i jego.
W trakcie seansu klient sam przekłada talie.
Jest ponoć jakiś tajemniczy fluid, który sprawia, ze symboliczne kartoniki okładają się w specjalny dla niego, niepowtarzalny wzór.
Maria zaczyna go odkrywać, wpada w trans — wtedy mnie już nie ma mówi.
Moja osobowość roztapia się, zlewa z gościem, przez chwile stanowimy jedność.
Ja muszę się po prostu w niego „włączyć”, w jego sposób odczuwania, myślenia.
— poznać co go boli, przewidzieć co zrobi, odgadnąć, co się z nim stanie.
A potem mogę dopiero coś doradzić…
Oczywiście, nie wszystko można powiedzieć od razu przy pierwszej wizycie, prawda musi wnikać
w pacjentów stopniowo.
I tak spotkania u wróżki stają się kolejnymi etapami — „ozdrawiającej dusze” dziwacznej terapii.
Wypadki przy pracy
Seans. Magiczne słowo. Słowo — klucz.
Klucz do wiedzy tajemnej, płynącej z zaświatów.
W jego trakcie zdarzają się niekiedy rzeczy, o których trzeba mówić ściszonym głosem.
A zatem — sza.
Posłuchajmy o jasnowidzeniu i uzdrowieniach.
Monolog Marii płynie wartko, potoczyście…
— Przyszła tu kiedyś młoda mężatka, siedziała tak jak pan w fotelu.
Nagle w trakcie seansu zrobiło mi się słabo. Zobaczyłam ją w jakimś pokoju: była tam wersalka, kilim, krzyż i obraz z aniołem, ściany wokół sufitu pokrywała sadza.
Moja klientka leżała na łóżko i płakała. Jej dziecko już nie żyło albo właśnie umierało.
Tego jej oczywiście nie mogłam powiedzieć, ostrzegłam tylko
— Uważaj na swoja córeczkę.
Później okazało się, ze piorun kulisty wpadł do pokoju, osmalił ściany i zabił dziecko…
Inna spośród tysięcy historii jakie zdarzyły się w tym salonie dotyczy uzdrowienia.
To fakt, sprawdzony fakt „uleczenia wiara”:
— Pamiętam, był okropny dzień, straszna pogoda, leżałam z grypą na tapczanie…
Słowa Marii wprowadzają w posępny nastrój.
— Właśnie przyjmowałam pacjentkę, gdy sąsiadka uchyla drzwi i mówi, ze w korytarzu rozrabia jakiś pan, szlocha, blaga żeby go natychmiast przyjąć. Po chwili wtargnął do pokoju strasznie zdenerwowany, w okropnym stanie: zmęczony, wymizerowany, blady.
Ciągle płakał: padł na kolana — Pani pewnie myśli, ze jestem wariatem.
Tak tez pomyślałam.
Ale pokazał mi świadectwo lekarskie, była tam bardzo poważna diagnoza po łacinie
— miał zmiany mózgowe, ciągle bolała go głowa, uciekł z agonalnego oddziału w szpitalu. Tylko pani może mnie uzdrowić, mówi.
— Niestety uzdrawianie nie mój resort, cudów nie robię, nie ma mowy.
Ale na jego prośbę włożyłam mu ręce na głowę.
I wówczas poczułam fale niesłychanego współczucia — nadludzkiego.
W tym momencie on zmienił się na twarzy, powiedział że głowa przestała go bolec.
To tylko reakcja nerwowa, tłumaczyłam, a leczyć się trzeba.
Ale kiedy przyszedł po dwóch tygodniach, objawy całkiem znikły,
Miał wówczas 40 lat, chciał iść do domu starców.
— Jak panu nie wstyd, krzyknęłam
— do życia!
Później ożenił się, ma dziecko, wiedzie im się dobrze.
Stał się cud, ale to Bóg działał przez moje ręce.
Początek i kres legendy
– Czy to wszystko, co chciał pan wiedzieć?
Jest już późno, dawno minęła północ a w poczekalni wciąż oczekują pacjenci w potrzebie.
Wiec tylko na zakończenie pytanie: za kogo się uważa? — .
Bo za kogo jest uważana — to jasne.
– Jestem życzliwym kibicem cudzych spraw i cichym kierownikiem losu…
Jej głos jest melodyjny, ciepły, płynie jak łagodna, monotonna struga.”
JAKUB CIECKIEWICZ