„Tantra polska” – Taraka, część 1
Tantra polska – cześć 1
Wywiady z uczestnikami warsztatów i praktykami tantry, Część 1, Taraka
Pyta Wojciech Jóźwiak, Odpowiada: Anna Nell z www.ajnacentrum.pl, wiek 40+, architekt
Kto wprowadził Cię do tantry? W czyich zajęciach brałaś udział?
Jakbyś wyjaśniła, komuś kto nic nie wie na ten temat, co to jest tantra?
To postrzeganie świata w sposób energetyczny, wyczulenie się na energię we własnym ciele, budowanie jej w sobie i zarządzanie nią w taki sposób aby być w pełni zintegrowaną istotą połączoną z Ziemią, na której mieszkamy i z Niebem (kosmosem jak kto woli) skąd wywodzi się nasz duch – czyli energia. Tantra pozwala równoważyć ziemską fizyczność i subtelną duchowość w sobie. To co zdołamy zrobić ze sobą dopiero przekłada się na nasze życie i to co nam się przydarza w życiu.
W mailu do mnie napisałaś: „mam doświadczenia z tantrą od 2006 roku.” Opowiedz coś więcej o swoich pierwszych doświadczeniach.
Mam grupę zaprzyjaźnionych kobiet, które znając mnie z zamiłowania do warsztatów rozwoju osobistego zachęciły mnie abym coś zorganizowała na weekend. Miał to być drugi nasz wypad za miasto z warsztatami. Poprzedni odbył się na działce u jednej z nas i był niezwykle udany, pełny wrażeń, emocji. Wiedziałam, że pociągają je ekscytujące przeżycia. Słyszałam kiedyś o tantrze, która kojarzyła mi się z nauką o seksualności. Postanowiłam sprowadzić kogoś specjalizującego się w temacie. Zrobiłam rozpoznanie, napisałam maile i los chciał, że Mariusz Wiśniewski był wtedy w Polsce i mógł przyjechać na weekend na Podlasie. Warsztaty odbyły się w gospodarstwie agroturystycznym pod Krynkami. Pierwsza ocena prowadzącego była bardzo ostrożna. Wydawało mi się, że dziwnie mówi, ma dziwne ruchy i spodnie w kwiatki. Jednak jak zobaczyłam jak sobie radzi psychoterapeutycznie i jak poczułam co się dzieje ze mną po ćwiczeniach, które proponował, całkowicie zaufałam jemu i tantrze. Zaczęłam wchodzić w rejony mojego wnętrza, których całkiem nie znałam. Porwał mnie silny nurt pięknych przeżyć i jednocześnie mogłam się bezpiecznie otworzyć. Całe życie za tym tęskniłam. Gdzieś przeczuwałam, że jestem zdolna do ekstatycznych stanów, ale nie miałam ich w swoim codziennym życiu. Jednocześnie wylewałam morze łez nad swoją mizernością i nieszczęśliwym losem. Za każdym wyrzuceniem bólu czaiła się przyjemność. Potem pojechałam na kolejne warsztaty Wiśniewskich, tym razem na tydzień, potem na kolejne. Tak, krok za krokiem, oczyszczałam ugrzęźnięte emocje, rozpoznawałam swoją ciemną stronę, by znów doświadczać ekstazy i błogostanu. Tak stałam się energetyczną istotą. Im więcej łączyłam się z energią Ziemi, tym bardziej byłam żywiołowa i bezpośrednia. Stając się dzika i pierwotna odzyskiwałam wielką siłę. Odczuwając ten wielki zasób w swoim ciele, przestawałam się bać. Dopiero wtedy mogłam pozwolić swojemu sercu otworzyć się i kochać. Z lodowatej lejdi, którą byłam, topniał lód. Wymagało to ode mnie wyjścia poza dotychczasowe schematy, w których tkwiłam, jak większość ludzi. Takim głównym ograniczeniem, które pokonałam było przeświadczenie, że seksualność jest brudna i należy ją ujarzmiać. Drugim ważnym ograniczeniem było przekonanie, że seks to penetracja dwóch ciał. Na warsztatach odkryłam, że seksualność jest największym generatorem energii w człowieku i nie ogranicza się do kontaktu dwóch ciał. Okazało się, że można czuć się orgazmicznie spotykając drugiego człowieka, czując jego pogodny nastrój, jego ciepło – takie na odległość, że można przeżywać ekstatyczne stany tworząc coś, słuchając muzyki, oglądając piękne widoki. Moje ciało było wewnętrznie coraz bardziej czyste, leczyła się moja historia. Porzuciłam stary schemat bycia ofiarą. W tym czasie mój związek małżeński zaczął wychodzić z kryzysu. Chociaż porzuciłam swoje zapędy ratowania małżeństwa czy wpływania na zmianę mojego męża, wszystko samo zaczęło się zmieniać wokół mnie. Teraz wiem, że to moja własna energia uległa transformacji, a to spowodowało wydarzenia o jakich wcześniej nie śmiałam śnić. Czułam, po prostu czułam coraz więcej. Wzmocniła się moja intuicja, nabrałam zaufania do swojego boskiego pochodzenia. Niezwykłego znaczenia nabrała również moja wiara w Boga, ponieważ nawiązywałam z nim bezpośredni kontakt. Nie w kościele, nie przez pośredników, nie przez strach ale właśnie przez bezwarunkową miłość, którą czułam coraz częściej. Nie poczułabym jej może nigdy, gdyby nie oczyszczanie ciała z blokad, wzmacnianie przepływu energii i budowanie największego zasobnika tej energii w brzuchu. Wiem, bo czuję to, że ludzie, którzy tkwią w starych schematach myślowych oceniają tantrę przez pryzmat swoich ograniczeń. Jeśli ich nie przepracowali, mają tendencję do kojarzenia tantry z perwersją. Tymczasem poprzez tantrę uzyskuje się inny wymiar miłości. To nie jest już transakcja: ty mi coś dasz, to ja ci coś dam; to nie jest już walka: jak ty mi tak, to ja ci tak. To jest miłość wibracyjna duszy, świadomość bycia jednym organizmem ze wszystkimi ludźmi, z całą naturą. Można się kochać z drzewem albo z podłogą. Dla wielu abstrakcja� Tak więc poprzez wzmacnianie seksualności w sobie, rozprowadzanie energii seksualnej po wszystkich ośrodkach energetycznych w ciele, uzyskałam stan spójności, połączenia z wielką energią wokół, która mnie niesie na swoich falach do dzisiaj. Potwierdzenie boskiego pochodzenia źródła tej energii zyskuję w wydarzeniach, które mnie spotykają, w ochronie jaką czuję.
Mówisz: „oczyszczałam emocje, rozpoznawałam swoją ciemną stronę, doświadczałam ekstazy, błogostanu. Stałam się energetyczną istotą. … łączyłam się z energią Ziemi… Stałam się dzika i pierwotna… Rozprowadzałam energię seksualną po całym ciele…” Co wywoływało w Tobie te przemiany? Na czym polegały ćwiczenia? Albo jeszcze tak zapytam: co Twoi nauczyciele robili z Tobą (i innymi uczestnikami), że w Tobie zachodziła tak głęboka przemiana?
Konkretne ćwiczenia są tak skonstruowane, że musiałam zmierzyć się z reakcją, od której zwyczajowo uciekałam. Podam przykład. Kiedyś obawiałam się bardzo oceny innych osób mojego wyrazu twarzy, czy wyglądu mojego ciała. Znalazło się więc na warsztatach ćwiczenie, gdzie miałam robić głupie lub straszne miny i pokazywać się w takim stanie innym. Przysłużyło się to mi w taki sposób, że nie dbałam później o układ mięśni na mojej twarzy, kiedy potrzebne było mojemu ciału rozluźnienie. Mogłam swobodnie otworzyć szczękę, zawiesić wzrok, opuścić głowę i pozwolić włosom by się rozsypywały. Kontrola jak wygląda moje ciało w danym momencie przestała mnie ograniczać. Zaeksperymentowanie z nowym stanem było bardzo uzdrawiające. Mnóstwo dziewczyn i kobiet nakłada sobie reżim wyglądu, tracąc coś znacznie cenniejszego – własne samopoczucie niezależne od innych osób. Oczywiście to nie było jedne ćwiczenie, które doprowadziło mnie do odwagi naturalnego zachowania. Było ich dużo więcej. Cały jeden warsztat trwa osiem dni i każdy dzień zawiera kilkanaście ćwiczeń. Praktycznie nie ma wykładów. Czasami jest wytłumaczenie ćwiczenia lub pytania o nasze samopoczucie, ewentualnie praca terapeutyczna. Każdy przeżywa swój własny proces i w danym momencie może być to całkiem inny obszar niż u koleżanki. W efekcie ćwiczeń nad rozluźnieniem ciała, odkryłam, że to nie moja poza przyciąga ludzi, ale moja energia, mój stan wewnętrzny, moje emocje. Mogę być niedoskonała fizycznie i brzydka, a i tak coś będzie ludzi do mnie przyciągało. Zafałszowanie i wzajemna manipulacja polegała na tym, że udawałam, że jestem uśmiechnięta, mężczyzna „łykał” tą pozę (pierwsze wrażenie), a następnie dochodziło do wielkiego rozczarowania, bo nie posiadałam w sobie prawdziwej radości, byłam zimna i wyniosła. I odwrotnie też nabierałam się na mężczyznę z poczuciem humoru, który okazało się, że był w depresji. Te nabieranie się wynika z braku czucia siebie i innych. Wolimy tworzyć w głowie całe filmy na swój temat lub na temat innych. Mamy mężczyzn szukających księżniczek z bajek i kobiet szukających księciów na białych rumakach. Tymczasem wystarczy popracować nad swoim wnętrzem, pozbyć się blokad i zacząć kochać świat. Ten stan jest nieustannym afrodyzjakiem. Nie dzieje się to za sprawą kilku ćwiczeń. Potrzebny jest proces. Poza tym nawet po wielu latach stan ten pojawia się i zanika, ale coraz częściej się pojawia i coraz rzadziej zanika. Moi nauczyciele mieli do zaoferowania ćwiczenia dotykające wiele dziedzin życia i różnych okresów życia. Znalazły się ćwiczenia dotyczące różnych relacji, bardzo dużo z zakresu relacji z rodzicami. Były ćwiczenia na wyzwolenie emocji zatrzymanych w ciele. Mieli odwagę zmierzyć się z naszą agresją, szaleństwem – najbardziej odsuwane uczucia, najbardziej przerażające i nieakceptowane społecznie. To jest ten cień, który tkwi w każdym z nas i tłumi mnóstwo energii. Jeśli ktoś sobie wymyślił, że on już nie ma w sobie agresji (choć nie stosuje żadnych metod na wyrażenie jej i transformację), to najpewniej tkwi w głębokiej iluzji na swój temat. Wyrażenie złości w bezpieczny sposób, którego nauczyłam się na warsztatach, pozwoliło mi zachować zdrowie fizyczne i psychiczne. Przestały krążyć mi myśli o zemście, przestałam rozważać te wszystkie złe wydarzenia. Poza tym dotarłam do prawdy na swój temat. Jestem bardziej ludzka.
Czy nie „odleciałaś”? Chodzi mi o to, czy ta energetyczna „przestawka” nie wywołała u Ciebie oderwania się od rzeczywistości, pójścia w marzenia, w budowanie iluzji i fantazji? Pytam z pewnym zatroskaniem, bo u ludzi – mówiąc bardzo ogólne – podnoszących swoją energię, zdarzają się takie odloty: czują się wybrańcami bogów, świętymi czy super-artystami, wydaje im się, że obejdą się bez pracy, domu, jedzenia. To trochę jak z narkotykami. Zakochanym też tak się zdarza! Jak to było u Ciebie?
Często spotykam ludzi, którzy żyją fantazją, z różnych powodów. Albo tak bardzo zaprzeczają rzeczywistości, której nie akceptują, albo w wyniku bodźców, na przykład odczucia energii, zachwycenia się jakąś wiedzą, własnym odkryciem, mają się za lepszych od innych. To przykład braku równowagi. Obserwuję ludzi bardzo „ziemistych” (oni nie są czytelnikami TARAKI), którzy postrzegają świat fizycznie i trudno im uwierzyć w cokolwiek niewidzialnego. I ludzi „duchowych”, wierzący w różne idee, którzy mają poczucie, że są z innej planety. Jedni gardzą drugimi. Tymczasem, jak zwykle, najlepszy jest złoty środek. Nie wydaje mi się, żebym odleciała. Tantra dba o dobre połączenie z Ziemią. Większość ćwiczeń na warsztatach zaczyna się od poczucia pierwszej czakry. Kiedy dobrze funkcjonuje nasza ziemistość, mamy ochotę być na tej planecie, czujemy się na niej bezpiecznie. W moim przypadku oznacza to, że mam ochotę pracować, wracać do domu, mam ochotę na ruch ciała, dopisuje mi apetyt nawet na mięso. Przestałam tęsknić za innym krajem. Cieszę się miejscem, gdzie przyszło mi żyć. Czuję się człowiekiem, który ma swoje światło i swój cień. Z kolei podnoszenie energii wyżej, odczuwanie jej w postaci miłości i ekstazy pozwoliło mi poczuć się istotą boską. Chcę robić coś dla ludzi. Mam wrażenie, że mogę im pomóc jeśli są na to gotowi. Moje dieta jest bardziej zrównoważona, jem, kiedy jestem głodna, sprawdzam, czy naprawdę moje ciało ma ochotę na dane pożywienie. Mój organizm całkowicie już odrzucił alkohol i papierosy (narkotyków nie próbowałam). Tak więc, prowadzę normalne życie, pracuję, choć może trochę więcej niż kiedyś, zarabiam pieniądze, też trochę więcej, wychowuję dzieci, lecz jakby trochę mniej, jestem w fajnym związku z moim mężem, mieszkamy na obrzeżach miasta, a jednak blisko puszczy. Na pewno czuję więcej, widzę więcej, mam większą świadomość i odpowiedzialność.
W kuluarowych rozmowach na warsztatach zapewne mówiono o tym, czego kto się obawiał, z jakimi uprzedzeniami ludzie przyjeżdżali. Co najczęściej musieli w sobie przełamywać?
Ludzie najczęściej bali się nieprzyjemnych uczuć. Informacja o warsztatach rozchodzi się pocztą pantoflową. Słyszeli, że innym było ciężko, ale też, że było pięknie. Najbardziej zachęcała ich widoczna zmiana w osobie, która wracała z warsztatów. Sami chcieli zmiany, ale najlepiej gdyby zmiana odbywała się w sposób przyjemny. Tymczasem nie można dokonać głębokiej zmiany bez zanurzenia się w naszą prawdziwą naturę. A tam jest wszystko, i radość i gniew, miłość i zazdrość, delikatność i agresja… Inną sprawą było przełamywanie swojego tabu dotyczącego seksualności. Nikt nigdy nie pracował z seksualnością. Inne tabu powiązane z seksualnością to religia. Czy kościół popiera taką pracę nad sobą? Skoro jest to praca z energią, to skąd pochodzi ta energia? Może ona jest od diabła? Takie wątpliwości można było usłyszeć. Na warsztatach prowadzący nikogo nie zamierzali przekonywać. Każdy sam miał doświadczyć i zdecydować, czy to jest jego droga. Część osób zatrzymuje się, ale większość idzie dalej przekonując się ile dobrego, w ostatecznym rachunku, uczyniła tantra.
To co piszesz o swoich doświadczeniach, jest bardzo kobiece. Ale domyślam się, że warsztaty w których brałaś udział, były dla obu płci. Czy mężczyźni na tych zajęciach nie czuli się zagubieni, zawstydzeni, spłoszeni? Lub zdominowani przez kobiety?
Ucieszyłam się z Twojej opinii, że to co piszę jest kobiece, bo ostatnio sporo u mnie było energii męskiej. Na warsztatach następuje również równoważenie pierwiastka męskiego i żeńskiego u obu płci. Nie chodzi o to by z kobiet zrobić mężczyzn, a z mężczyzn kobiety, ale świadomość posiadania tej drugiej natury bardzo pomaga być w harmonii ze sobą. Kobiety uczone być subtelnymi, zagrzebały gdzieś swoją siłę. Mężczyźni uczeni być twardzielami, zatracili swoje czucie. Ćwiczenia pozwalają przejść na drugą stronę medalu. Może się zdarzyć, że kobieta zaczyna dominować, bo eksperymentuje ze swoją siłą, a mężczyzna czuje wzruszenie i płacze. Wszystko jest naturalne i nie oznacza, że zostaniemy po tej drugiej stronie na zawsze. Właśnie na takim polu doświadczalnym kobieta uczy się asertywnie przeciwstawiać przekraczaniu jej granic, a mężczyzna uczy się szanować te granice bez uczucia porażki. Na innych ćwiczeniach mężczyźni wchodzą w swoją pierwotną siłę, a kobiety stają się bardzo receptywne. Im więcej czegoś unikamy w życiu, tym więcej mamy szansę to dostać na ćwiczeniach. Tak kształtuje się pełnia.
Ale można się temu przeciwstawić. Można się buntować przeciwko ćwiczeniom. Tak jak buntujemy się w życiu i nie chcemy czegoś zobaczyć. Każdy ma wybór: skorzystać z tego lub pozostać w starych strukturach.
Tantra pochodzi z Indii i w tamtejszej tradycji była nurtem w obrębie hinduizmu lub buddyzmu. Czy w tej linii przekazu tantry, którą poznałaś, pozostało coś indyjskiego i religijnego? Czy przeciwnie, jest to już zachodnia i całkiem świecka metoda rozwojowa?
Odp.: Dostrzegam dwa rodzaje ruchu w ewolucji: jeden czci pierwotny przekaz i promuje go jako czystszy, bo pochodzący od „bardziej świętych” i drugi ruch oparty na mądrości starożytnych, uwzględniający zmiany świata. Bliższy mi jest drugi sposób podejścia. Raczej z taką tantrą się spotkałam – dostosowaną do dzisiejszych czasów. Chociaż na warsztatach pojawia się też wiele symbolów hinduskich np. shiva i shakti. Łatwiej jest zrozumieć pewne zjawiska poprzez symbole. Śpiewamy również mantry w sanskrycie, które generują odpowiednie wibracje. Język w tym przypadku musi pozostać pierwotny aby wywołać efekt energetyczny. Tak więc jest pewna idea z przeszłości, która może świetnie się sprawdzić w naszych czasach, o ile będzie uwzględniała to, kim jesteśmy dzisiaj i w jakich warunkach żyjemy dzisiaj. Potrzeba nam ogromnej porcji psychoterapii. Dopiero połączenie jej z budowaniem energii daje właściwy efekt. Pominięcie elementów psychoterapeuycznych może zaprowadzić nas na manowce (choć niektórym może się udać nie zabłądzić). Ryzyko dotyczy wzmocnienia ego – przeświadczenia o własnej mocy bez ukształtowania swojego kręgosłupa moralnego. To prowadzi do nadużyć. Kiedy pojawia się świadomość, a to się dzieje dzięki psychoterapii właśnie, pojawia się też odpowiedzialność za każdy czyn i dalekowzroczność wszelkich konsekwencji. Tantrę, którą znam nie zaliczyłabym do żadnej religii, choć poprzez nią zbliżyłam się do Boga.
Co byś chciała powiedzieć wprost do osoby, która czyta ten tekst w Tarace? Poproszę Cię o taki osobisty apel, zachętę, przesłanie…?
Odp.: Powiem tak, jak mówiłam swoim koleżankom, które pełne obaw pytały się mnie, czy zaryzykować wzięcie udziału w tantrycznym wydarzeniu: Możesz jeszcze poczekać, choć widzę, że coś Cię do tantry przyciąga. Można przecież bać się utracić swój świat iluzji, w którym raczej nie jest cudownie, ale za to swojsko. Można bać się samej zmiany – przed zmianą. Jednak kiedy jesteś już tam, z tantrą, kiedy jesteś po zmianie, spoglądasz na siebie wstecz, na swoje myśli i lęki, i wydają Ci się takie bezsensowne. Wtedy zadajesz pytanie, dlaczego tak późno…
Świadomość jest bezpieczna. Po prostu zaufaj swoim uczuciom, swojemu ciału – tam są wszystkie odpowiedzi.
Dzieki za wywiad!
Pytał: Wojciech Jóźwiak